Samolot powoli zniżał się do lądowania.
Victoria z tego podekscytowania nie potrafiła usiedzieć na miejscu. Ciągle
zawracała głowę stewardessom męczącymi pytaniami. „Kiedy wylądujemy? Mogłabym
dostać coś do picia? Zna pani uczelnię? Była tam pani? Słyszała pani tę
piosenkę? Nie tę, tę w radiu. Nie? Szkoda!" Chodziła po kabinie,
przysiadała się do innych, podobnie jej zdenerwowanych. Zagadywała, choć
częściej spotykało ją raczej zniechęcenie towarzyszy. Machnęła jednak na to
ręka. W myślach bowiem odliczała już kolejne sekundy dzielące od szczęścia
studenckiego.
Głos z głośników oznajmił, że należy
zapiąć pasy. Wróciwszy na miejsce, Victoria mocno ściskała kciuki. „Panie
Boże, spraw, aby ten rok, i w ogóle następne lata w TNT University były
niezapomniane!".
Gdy zauważyła zbliżające się coraz szybciej pasy,
czuła podchodzący do gardła żołądek. A gdy podwozie gładko przesunęło się po
drodze, żałowała, że nie zabrała ze sobą jakiejś torby. Przełknęła jednak ślinę i bez słowa wyciągnęła walizkę. Zapał nieco przygasł, gdy tylko pomyślała o
czekającym na nią przyjacielu. W niepamięć puściła ostatni telefon Maxa,
tłumacząc go jedynie troską o jej przyszłość. Ale mimo wszystko...
Przepchnęła się jakoś przez tłum i
przeszła prosto do wyjścia. Na schodkach uważała, by nie stracić równowagi.
Będąc już całkowicie uwolnioną od ciągnących zewsząd ludzi, stając gdzieś w
kącie, uniosła głowę. Wstrzymała oddech.
Lotnisko, choć dość niewielkich rozmiarów,
prezentowało się bardzo okazale. Przeszklony dach przepuszczał wiele światła, a
w niektórych szybkach mienił się niebiesko-srebnymi kryształkami. Victoria nie
mogła z dołu rozpoznać, czy rzeczywiście były to kamienie szlachetne, czy
jednak zwyczajny brokat bądź hartowanie, ale dawało niesamowity efekt. Białe
ściany również błyszczały w słońcu, a posadzka wyłożona z grafitu dodawała
miejscu jeszcze więcej klasy. Szum wody utwierdzał ją w przekonaniu o drobnej
przesadzie. „Fontanna?", pomyślała. „O matulu. Z kasą nie mają co
robić?". Przygryzła wargę. „Skoro mają takie lotnisko, to aż strach
pomyśleć, jak wygląda akademik!".
Gdy w oddali dostrzegła burzę ciemnych włosów,
zamarła.
— Max!
Ciągnąc za sobą walizkę, pobiegła w jego stronę. Nie
przejmowała się gapiami, ani tym, jak niezgrabnie musiała wyglądać.
— Max! Max!
Rozłożył szeroko ramiona, by po chwili zamknąć
Victorię w mocnym uścisku.
— Vic...
Uśmiechała się ze łzami w oczach. Myśl,
że Maxwell powrócił do jej życia, dodawała coraz więcej sił i nadziei.
Max próbował zakręcić Victorią wkoło siebie, z
mizernym skutkiem. Chcąc złapać równowagę, wypuścił dziewczynę i przystanął
przy ścianie. Odetchnął ciężko i podparł się na kolanach.
— Jezu, ile ty ważysz?!
Udając urażoną, skrzyżowała ręce oraz wydęła usta.
— No wiesz co? Kochanego ciała...
— No wiesz co? Kochanego ciała...
— Czasami trochę za wiele. Wiem, wiem. Już to słyszałem!
Czekała, aż Maxwell wyprostuje się, po czym
posłała mu lekkiego kuksańca.
Zaniósł się śmiechem, a ona mu zawtórowała. Och, jak
dobrze znowu być razem! Tyle razem przeszli! Wspólne obiady, kąpiele,
nocowania. Gdy musiał wyjechać do TNT University, Victoria omal nie pogrążyła się
w mroku dni codziennych. Ale postawiła sobie jasny cel: będzie najlepsza w
całej szkole. A co tam, najlepsza w Szwecji! Cały wolny czas poświęcała na
naukę, zajęcia dodatkowe, korepetycje, olimpiady. Gdy zakończyła szkołę ze
średnią równą 5,85, pękała z dumy. Bo oto otworzyły się dla niej wrota
wymarzonej uczelni. W której zresztą znajdował się on.
Dawne centrum wszechświata Victorii.
Bohater z dziecięcych lat. Wierny kompan, rycerz, książę, brzydka żaba, wilk,
Baloo, starszy brat.
Przyjaciel. Maxwell.
Podeszła bliżej i delikatnie go objęła.
Przymknęła oczy.
Czuła zapach brzoskwiń. Jak zwykle. Zawsze miał na ich
punkcie prawdziwego świra.
Odwzajemnił uścisk.
— Cześć... — szepnął.
— Cześć...
Trwali tak dłuższą chwilę. Chwilę, w
czasie której pod powiekami przemknęły jej sceny z dawnych lat.
Cudownych lat!
Coś usłyszała. Jakiś zgrzyt. Kroki. Prychnięcie.
— No, no.
Kto mógł im przerwać? Przecież to ich
czas!
Czuła, jak Maxwell powoli ustępuje. Dłonie, które
jeszcze przed sekundą głaskały po plecach, zniknęły. Victoria, pełna irytacji,
ale także ciekawości, odwróciła się.
Przed nią stała... dziewczyna. Niezbyt ładna, ale też
niebrzydka. Miała krótkie, nastroszone czarne włosy z fioletowymi pasemkami.
Małe, szare oczy otoczone były grubą warstwą ciemnej kredki. Nie mogła
powstrzymać się przed rzuceniem oka na strój. Czerwona, flanelowa koszula w
kratkę i - co było nieco zadziwiające - jasne, wręcz białe szorty. Vicky
zerknęła również na ręce nieznajomej, w których trzymała dwa styropianowe
kubki. Poobgryzane i pomalowane - a jakże! - na czarny kolor paznokcie, a także
mnóstwo pierścionków, z którego największy przybrał kształt czaszki wysadzanej
jakimiś kamieniami.
Ciekawa postać!
Przy niej Victoria poczuła się wyjątkowo
nudna w tym swoim szarym t-shircie i równie mdłych spodniach.
— O, Jo!
Vicky zerknęła na przyjaciela. Jo? A kto to taki?
Czemu nic o niej nie mówił?
— Widzę, że dobrze wam razem. To ja się zmyję.
Victoria nie przyzwyczaiła się jeszcze
do angielskiego. Wiedziała, że to język wymagany na TNT Univeristy, ponieważ
zamieszkiwały tu osoby z niemal całego świata, ale nie potrafiła przyznać sama
przed sobą, iż ma jeszcze spore problemy z opanowaniem go do perfekcji. Był to
też jedyny przedmiot na świadectwie z wypisaną oceną „dobrą" a nie „celującą" czy „bardzo dobrą". Mimo to potrafiła zauważyć, jak Jo
przeciąga niektóre sylaby.
— Nie no, coś ty! Chodź, przedstawię ci kogoś!
Max przyciągnął Victorię nieco bliżej i wskazał ją
ręką.
— To Victoria. Właśnie na nią czekaliśmy. Opowiadałem
ci o niej. — Ostatnie zdanie wyraźnie zaakcentował, jakby przypominając, że nie
ma o co się martwić.
— Aha. — Jo krzywo zerknęła na stojącą u boku
mężczyzny Victorię.
— Victoria, to jest Johanna. Chodzi ze mną na kilka
zajęć. — Z wyrzutem spojrzał na Johannę. — Zazwyczaj jest miła. Trochę dziwna,
ale miła.
Victoria uśmiechnęła się i wyciągnęła rękę w stronę
nowo poznanej dziewczyny.
— Nice to
meet you!
Johanna
nonszalancko uniosła brew.
— Mów mi Jo. Nie Johanna. Jo. — Z wyrzutem
spojrzała na Maxa.
— O... okay.
— Jo jest z Teksasu. — Dodał Max, aby wyjaśnić,
skąd wziął się lekko zaciągany akcent dziewczyny.
Jo wcisnęła jeden z kubków Maxowi i sama przyłożyła
wymalowane na bordowo wargi do swojego. Głośno pociągnęła.
— Max, od kiedy kumplujesz się z kimś... takim? —
zapytała Victoria, tym razem w ojczystym języku.
— Jo jest naprawdę spoko. Polubicie się.
Skrzywiła się. Max ze śmiechem poczochrał jej włosy.
Jo spochmurniała.
— Jezu, czy wy naprawdę musicie gadać tym swoim
językiem szatana? Weźta po ludzku! — Jo najwyraźniej nie zwróciła uwagi na
swoją wymowę, którą na co dzień raczej kontrolowała. Tym bardziej zdziwił ją
widok tej dwójki, roześmianej i wskazującej ją palcami.
— Serio? Weźta? — Victoria chwyciła swoją
walizkę. Przyjaźnie zerknęła na Johannę, dziewczynę z Teksasu, która pomimo
makijażu, czarnych włosów i wyuczonego charakteru, nie potrafiła ukryć
rodzinnych korzeni.
— You know what? — Przystanęła.
Victoria pragnęła całą sobą pokazać, że Jo, jako przyjaciółka Maxa, jest równie
ważna dla niej. Uśmiechnęła się niezwykle szeroko, ukazując rząd białych zębów.
— I think we will be friends!
Jo uniosła kącik ust.
— Yeah. — Po dłuższej chwili dodała.
— Maybe.
Wkrótce cała trójka opuściła lotnisko. Victoria
udawała, że nie zauważyła, jak Jo nieco zmniejszyła dzielące je dystans.
— Oh! Woah!
Victoria nie mogła w to uwierzyć. Nie
mogło istnieć nic równie wspaniałego!
To... niemożliwe!
Podekscytowana, zaczęła skakać w miejscu, nie
zwracając uwagi na obserwujących ją ludzi.
— O. Mój. Boże. O, słodki Jezu! Kochana Maryjo! —
Niecierpliwie podbiegła do Maxa i dodała na jednym wydechu —
dlaczegonicminiewspominałeśżetujesttakcudownie?!
— Vicky, spokojnie! — Wyraźnie bawiło go
zachowanie przyjaciółki. — To dopiero dziedziniec!
Victoria złapała się za głowę. Tylko...
dziedziniec?!
Patrzyła na rysujące się w oddali góry. Na lasy
rosnące u ich podnóża. Na wielki mur, z gargulcami, który chronił studentów od
świata zewnętrznego. Na marmurowe fontanny naprzeciw niej, na drogę wyłożoną
kaflami w kolorze kawy z mlekiem. I na krzewy róż, na jabłonie, grusze i śliwy
rosnące po obu jej stronach. Altany i niewielki, kamienny wodospad.
— Oh!
Zapiszczała. Natychmiast podbiegła do
jednego z krzewów i wsadziła weń niemal całą głowę. Na szczęście róże nie miały kolców.
Wciągnęła głęboko zapach kwiatów. Miała wrażenie, że
pachną lepiej, niż jakikolwiek bukiet, który wcześniej wąchała.
— Ej, ona tak zawsze? — Zapytała Jo, poważnie wątpiąc
w zdrowy umysł Victorii.
— Oj, tak. — Odpowiedział. Z czułością
rozpamiętywał pełną energii Victorię. Victorię, dla której każda nowa rzecz
była kolejnym małym cudem. Frytki z ketchupem! Tost z nutellą! Kasztany!
Uśmiechnął się.
— Zawsze.
Gdy skończyła z różami, podeszła do czekających na nią
Maxa i Jo.
— Dobra, już jestem. — zaczęła po angielsku.
— Świetnie. — mruknęła Jo. Wyprzedziła ich i
podążyła w stronę wejścia, które chowało się gdzieś po drugiej stronie.
Max chwycił Victorię za ramię i podał jej walizkę.
— Chodź, opowiem ci trochę o Uniwersytecie.
Entuzjastycznie przytaknęła. Powoli szli
naprzód. Sami rozmawiali po szwedzku, dopiero przy Jo używali angielskiego. Tak
było najwygodniej.
Stojąc tuż obok Maxa, nie mogła nie
zauważyć, jak bardzo się zmienił w ciągu ostatnich miesięcy. Szczęka mocniej
się zarysowała. Zwykle rozczochrane, czarne włosy były jakby mniej
rozczapierzone. Niebieskie oczy schowane za kwadratowymi okularami — tu akurat
bez zmian.
Pogładziła palcami koszulę Maxa. Wstrzymała oddech.
— Max! Ty masz mięśnie!
Zaśmiał się.
— Każdy je ma.
— Ale ty nie! To znaczy... — zmieszała się. Jak
każdy, Max też miał kompleksy. Od zawsze troszczył się o swoją masę. Pomimo
wielu ćwiczeń, diet i odżywek, dalej wyglądał jak szczupak. Poczuła, jak
rumieniec oblał twarz.
— Przepraszam...
Wzruszył ramionami.
— Spoko. Zdarza się. — Wbił palec w brzuch
Victorii. — Victorio, ty masz dodatkowe centymetry w pasie!
Miała ochotę krzyczeć, drapać i kopać. Od czasu, gdy wyjechał do TNT University, kompletnie nic ze sobą nie robiła. A do wagi bała
się nawet podejść.
— Haha. Ha. Ha. — Odpowiedziała sztywno.
— Jesteśmy kwita.
— Na to wygląda.
Jednak w duchu obiecała sobie, że coś z
tym zrobi. Jeszcze się zdziwią!
Podążali dróżką prowadzącą do wejścia do placu
studenckiego. Max ze szczegółami wdrażał Victorię w nowe życie w TNT University.
Plac studencki był, jak nazwa wskazuje, ogromnym terenem, gdzie znajdowała się
akademia, a także osobne bloki mieszkalne. Każdy blok miał podporządkowany
jeden rocznik. Blok nr 1, rocznik pierwszy. I tak dalej. W pojedynczym budynku,
prócz pokoi jedno i dwuosobowych, znajdowały się pokój gier, biblioteka, sale
badawcze, informatyczne, oddzielony segment na siłownię i baseny ( jeden
mniejszy, drugi większy ) a także kawiarnia i stołówka. „Dość słabo wyposażone,
jeżeli chodzi o jedzenie", mówił. Dlatego TNT College niedawno wybudowało...
małe centrum handlowe. Zaledwie kilometr od samej akademii. Ta zresztą, jako
klejnot całego ośrodka, mieściła się w środku placu studenckiego. Po jej prawej
i lewej stronie, w pewnym oddaleniu, stały bloki, a naprzeciw - Wielki
Dziedziniec. Bo ten, przez który przechodziła Victoria, był jedynie...
przedsionkiem. „Gdy zobaczysz tamten..." powtarzał. A ona jedynie słuchała
i kiwała głową. Och, co będzie, gdy zobaczy tamten!
„No, jest jeszcze tor..." urwał.
Zerknęła na trzymającą ją dłoń Maxa. Była kurczowo zaciśnięta, żyły stały
się dużo bardziej widoczne. Victoria nie mogła wytrzymać napięcia.
— Jaki tor?
Zamrugał kilkakrotnie. Wyglądał, jakby kompletnie się
wyłączył.
— A, tor przeszkód. Musimy go przechodzić.
Uniosła brwi.
— Serio? Wszyscy? — Nie potrafiła ukryć
zniechęcenia. Nie dogadywała się ze sportem. Z trudem wyciągnęła piątkę z wychowania
fizycznego, nadrabiając praktykę referatami. — Ale czemu?
Wzruszył ramionami.
— Nie wiem. Może w razie ataków?
Czuła, że nie jest z nią do końca szczery. Albo
dokładnie wiedział, o co chodzi, albo przynajmniej się domyślał.
— Ataków? Przecież TNT University ma wtyki na całym
świecie!
— Ale ile sprzymierzeńców, tylu i wrogów. —
Uśmiechnął się. — Dobra, zawiało jakimś tanim scenariuszem filmowym. Powiedzmy,
że nie każdy w stu procentach popiera idee naszej uczelni.
— Idee? Ale przecież... to tylko nauka!
„Jeszcze nic nie wiesz, Victorio", pomyślał.
— Zrozumiesz, jak poznasz kilka osób. Powiedzmy,
że jesteś jedną z nielicznych, które dostały się tu poprzez ciężką pracę, a nie
napchany forsą rodziców portfel. — Przerwał. Zerknął za siebie, by mieć
pewność, że nikt ich nie podsłuchuje. Co prawda stała pewna grupka nowo
przybyłych, ale na tyle daleko, że nie istniało ryzyko nakrycia. — Nie każde
państwo cieszy się na myśl, że studiujący tu ludzie braki w ocenach bez
problemu nadrabiają dolarami. I jest o tym całkiem głośno! Oficjalnie naszą
ideą jest wykształcenie młodych, by mogli zmieniać świat na lepsze i podobne
bzdety. Nieoficjalnie, chodzi o uzbieranie pieniędzy na... wyższy cel.
„Jaki wyższy cel? Och, Max! Mówże, bo zaraz
zwariuję!"
— Ale... a program?
— Oj, tak. — Posłał jej rozbrajający uśmiech.
Odwzajemniła go. — Poziom nauczania jest bardzo wysoki. Zresztą, pomyśl. Im
wyższy, tym gorsze oceny rozpieszczonych pupilów i tym większe zarobki. Jedno
wielkie koło biznesu.
Pokiwała ze zrozumieniem głową. Rzeczywiście, to ma
sens!
— Nic tu nie jest do końca... normalne. — Dodał,
jednak na tyle cicho, że Victoria nie miała szans go usłyszeć. Poza tym, coś
innego pochłonęło jej uwagę. Wielki Dziedziniec.
Ponownie tego dnia wstrzymała oddech.
Podbiegła do bramy, puszczając dłoń Maxa i zostawiając go w tyle. Patrzył na plecy
przyjaciółki, na podskakującą postać.
Wiatr delikatnie targał jego włosami. Zawiała koszula.
Chłód. Szelest liści.
Zimno. Lęk.
— Witaj w TNT University... — wyszeptał.
W milczeniu obserwował wirujące w powietrzu czarne,
krucze pióro. Delikatnie przed nim wylądowało.
— Max, chodź!
Odwróciła się do niego, machając
energicznie ręką.
Bez namysłu skierował się w jej stronę.
Nawet nie zauważył gdy piękne, gładkie pióro znalazło
się pod podeszwą jego buta.