Wyobraź sobie, drogi
czytelniku, osobę o nieposkromionej chęci realizacji. Szalonej osobowości.
Potrzebie niesienia pomocy. Wręcz bezczelnie ambitną.
A teraz przenieś to wszystko na postać.
Zamknij oczy.
Długie, kasztanowe włosy.
Ciemne, okrągłe oczy.
Brzmi dobrze, racja?
By zachować pozytywnie wywarte wrażenie, należałoby
poprzestać na wymienionych punktach.
Lecz cóż byłby ze
mnie za narrator, gdybym skrywał przed tobą prawdę?
Tak więc, Victoria
zdecydowanie posiadała w sobie to „coś".
Jednak tym „czymś"
zdecydowanie nie był wygląd.
— Vicky?
Dziewczyna spojrzała
na rozmówczynię. Siedząc na miejscu pasażerskim, czuła się cokolwiek nie na
miejscu. Przyzwyczaiła się do tylnych siedzeń, gdzie w spokoju mogła obserwować
pozdrawiające ją lasy. W myślach wielokrotnie przeklinała Patrika i jego pracę
dorywczą.
„Kiedyś cię dorwę,
Patrik. Dorwę, ubiję, zakopię i ponownie ubiję".
Czasami było to: „ Boże, za jakie grzechy", a niekiedy „muszę
kupić nową pastę. Cuchnie mi z buzi."
— Tak?
Spojrzała
niecierpliwie na rodzicielkę. Krótko ścięte włosy, zawijane przy końcach,
delikatnie łaskotały jej blade policzki. Chwyciła jasny kosmyk i włożyła go za
ucho. Nie spuszczając wzroku z drogi, cicho zapytała.
— Jesteś pewna, że
chcesz tam jechać? Jest przecież wiele uczelni, które cię przyjmą. Masz takie
dobre oceny, wiesz. Nie musisz się ograniczać.
Victoria skubała niedbale rękawy przydługiego, białego
swetra w niebieskie kropki. Spuściła głowę udając, jak bardzo wciągnęło ją nowe
zajęcie.
— Przecież już ci
mówiłam. TNT University jest chyba najbardziej prestiżową szkołą w Europie!
Grzechem byłoby to tak po prostu... no... zaprzepaścić!
W rzeczywistości, nie
mogła doczekać się chwili, gdy zdoła opuścić matczyną strefę. Zdawała sobie
sprawę, jak bardzo rani w ten sposób Juliet, ale wizja przyszłości, w której
sama decyduje o swoim życiu, była nader kusząca.
— Skoro tak...
Victoria ponownie
oparła głowę o szybę samochodu. Pospiesznie mijały ją drzewa, znaki. W
zewnętrznym lusterku napotkała własne odbicie. Przymknęła oczy, udając, że
wcale nie widziała krzaczastych brwi, szerokiego nosa i wąskich ust. Była
jedynie nastolatką, a ocena, choć w większości trafna, to jednak dość
wygórowana. Brwi wcale nie były złe, może odrobinę za gęste. Usta, owszem,
wąskie, ale zawsze uśmiechnięte i gotowe wypowiedzieć słowa otuchy. Nos lekko
zadarty, dodawał jedynie uroku zafrasowanej dziewczynie. Trudno powiedzieć, jak
poprawnie określić urodę Victorii. Przeciętna - zdaje się, idealne określenie
powierzchniowej warstwy. Ale w środku znajdziemy prawdziwą mieszaninę
osobowości, z których sama nie zdawała sobie sprawy.
Do końca trasy nie
wypowiedziały ani słowa.
Lotnisko wręcz pękało w szwach. Na próżno przybyły niemal
dwie godziny przed czasem. Rodzice już ściskali swoje pociechy, zalewając się
łzami lub dając reprymendę. „Tylko bez wygłupów!" mówili jedni. „Załóż coś
ciepłego!", prosili inni. Victoria ogarnęła wzrokiem szeroki korytarz,
trzymając w dłoni jaskrawą, czerwoną walizkę. Gwar wypełniający pomieszczenie
sprawiał, iż sama poczuła ogarniający ją stres. „Czy na pewno wszystko
spakowałam? Zamknęłam drzwi z pokoju na klucz? Ale gdzie on jest? O, tutaj.
Zaraz, a gdzie ja miałam ten papier..."
Jak na zawołanie, dostrzegła przed sobą wyciągniętą,
szczupłą dłoń z dokumentem.
— Zapomniałaś wziąć
go z auta.
— A, dziękuję!
Chwyciła świstek i
złożyła kilkakrotnie w pół, a następnie schowała do kieszeni. Całemu procesowi,
z kwaśnym wyrazem twarzy, przyglądała się Juliet. Uniosła brew ku górze i
spojrzała córce prosto w oczy.
— No wiesz co?
Wstydziłabyś się!
Victoria zrobiła
ruch, jakby odganiała od siebie natrętną muchę.
— E, tam. To tylko
pokwitowanie za pokój. Resztę dokumentów mam w teczce.
— A gdzie teczka?
Wzruszyła ramionami.
— W walizce, a gdzie.
Spoko głowa, dam sobie radę!
Wątpliwość zmieszana
ze wzruszeniem zagościła w spojrzeniu matki. Rozmowę kobiet przerwał sygnał
wiadomości.
Dziewczyna wyjęła
telefon i zerknęła na wyświetlacz.
— To od Maxa. Mogę?
Skinieniem głowy
przyzwoliła córce na chwilę wytchnienia. Sama wstąpiła po kawę i sok, a w tym
czasie Victoria wybrała numer przyjaciela. Odebrał już po pierwszym sygnale.
— Vicky?
Nie mogła zrozumieć,
dlaczego tak dobrze znany, ciepły głos przybrał postać chorobliwie lękliwego.
— Max? Co jest?
Pisałeś, żebym zadzwoniła.
Po drugiej stronie
panowała cisza. Po chwili przerwał ją szept.
— Vicky, proszę, nie
jedź.
Zmarszczyła czoło,
nie wiedząc, co myśleć.
— Żartujesz? Przecież
ty też tam jesteś!
Maxwell, bo tak
brzmiało jego imię, rok temu opuścił rodzinne miasto i zamieszkał w TNT
University. Od tamtej pory nie mieli ze sobą kontaktu, nie licząc spotkania w Boże
Narodzenie. Nawet wtedy zachowywał się dziwnie. Jakby tłamsił w sobie wszystkie
troski świata.
— No wiem, wiem. Ale
tu wcale nie jest tak fajnie. Prawdę mówiąc, jest zupełnie nie fajnie. Na
serio, lepiej tu nie przyjeżdżaj.
Przygryzła wargę, jak
zawsze gdy nie wiedziała co zrobić.
— Ale Max, nie
rozumiem...
— Posłuchaj, jeśli
chcesz, to nie ma sprawy. Przyleć. Naprawdę. Będę się mega cieszył i w ogóle.
Choć możesz potem żałować.
— Czemu?
— Mam pewne wątpli...
Brak sygnału. Zdenerwowana, próbowała oddzwonić. Nadaremno.
Zasięg miała doskonały, więc to raczej wina miejsca, z którego dzwonił Max.
Doskonale wiedziała, co chciał powiedzieć: „Mam pewne wątpliwości." Ale
względem czego? Niej samej? Że sobie nie poradzi?
Machnęła ręką i
włożyła komórkę do kieszeni. Dostrzegła w oddali zbliżającą się sylwetkę mamy.
Chwyciła walizkę i pobiegła w stronę Juliet.
Gdyby ktoś jeszcze rok temu powiedział jej, że będzie
uczęszczać do TNT University, gdzie wraz z Maxem mogłaby podbijać akademicki
świat, w którym liczą się jedynie twoje zasady, pewność siebie oraz niezwykła
inteligencja, a ponad to rozwijać swoje najskrytsze pragnienia i zacząć je
realizować, zapewne by w to nie uwierzyła. Zamknęłaby danej osobie drzwi przed
nosem, puszczając karteczkę z napisem „Weź się goń."
Ale to prawda. Była
właśnie w drodze do miejsca, o którym tyle śniła i marzyła. Co ciekawe,
uniwersytet miał na własność własną bazę lotniskową, dzięki czemu zmierzała
prosto ku szczęściu, bez potrzeby przesiadki.
Chwyciła walizkę i
włożyła ją do luki bagażowej nad siedzeniem. Stanęła na palcach i pchnęła mocno
plastikową powłokę, nie zwracając uwagi na przeraźliwe zgrzytanie. Przymknęła
klapę i zajęła miejsce.
Ponownie spojrzała na
wyświetlacz telefonu. Żadnych wiadomości. Po chwili namysłu w ustawieniach
zmieniła tryb na samolotowy. Jeśli gdzieś się rozbiją, będzie przynajmniej
umierać z czystym sumieniem.
Wyjęła słuchawki z
tylnej kieszeni spodni i zaczęła je rozplątywać.
Ostrzeżenie Maxa
wciąż nie dawało spokoju myślom Victorii. Przecież nikt nie dzwoni do kogoś od
tak, aby zmienił szkołę, zwłaszcza tuż przed wylotem. A ona zna swojego
przyjaciela. Był problematyczny, to fakt, ale nie mógłby wyrządzić nikomu w
żaden sposób krzywdy. Zawsze wspierał każdy pomysł Vicky, jedynie czasami
próbując wyperswadować jej jakąś głupotę. Więc co go ugryzło?
Podłączyła urządzenie
do komórki i znalazła ulubioną playlistę. Podgłośniła przy pierwszej piosence,
próbując zagłuszyć nią gwar panujący w samolocie. Oparła głowę na ściance przy
szybie. Śledziła wzrokiem maleńkie budynki o różnokolorowych poświatach. Oprócz
tego kilka mlecznobiałych chmur przesłaniało dalszy krajobraz, tworząc coś na
kształt plam powstałych na mapie.
Zamknęła oczy. Pod
powiekami miała rozgrywane sceny swojego przyszłego, nowego życia.
Życia w TNT Univeristy.